I wtedy on powiedział mi, że marzy o podróżach. Że chce obejrzeć Antarktydę i Islandię. I że trafia go szlag, kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że raczej mu się to nie uda, bo nie ma pieniędzy. Odpowiedziałam mu, że przecież mądrze zaplanowany wyjazd można zrealizować tanim kosztem i że generalnie turystyka nie jest aż taka droga. Na co on się oburzył, że chyba nie wiem, co mówię, bo samoloty kosztują, a noclegi też.
Wtedy naprawdę się wściekłam, bo przecież wiem, co mówię, w końcu turystyka to jeden z moich sposobów na odreagowanie. A nie zarabiam przecież kokosów. Jednak jakoś udaje mi się każdego roku wygospodarować wystarczającą kwotę na to, by gdzieś pojechać i zobaczyć jakieś obce strony.
Na to odparł, że te moje wyjazdy to nie jest żadna turystyka tylko bujanie się po świecie. Bo przecież ani to zorganizowane, ani zaplanowane. I w tamtym momencie po prostu opadły mi ręce, a potem uznałam, że chyba się nie dogadamy. I że najwyraźniej każde z nas ma inną koncepcję spędzania wolnego czasu.